Dlaczego cele SMART nie zawsze działają
10 listopada 2025, 13:39
Dlaczego cele SMART nie zawsze działają

Czasami mam wrażenie, że świat oszalał na punkcie planowania. Wszędzie słyszę: ustal cel, zapisz go, zmierz, zaplanuj, wyznacz termin. SMART. Konkretny, mierzalny, osiągalny, realistyczny, określony w czasie. Brzmi pięknie, prawda? Tylko że w praktyce to często nie działa. Wiem, bo sam próbowałem. Miałem tabelki, listy, harmonogramy, a mimo to w środku czułem pustkę. Czułem, że coś jest nie tak, że gubię sens, że plan staje się klatką, a nie skrzydłami.
Widzisz, w życiu nie wszystko da się zmierzyć. Nie każdą pasję można przeliczyć na procenty. Nie każdą zmianę da się zamknąć w rubryce „osiągnięto/nieosiągnięto”. Czasem rośniesz powoli, niewidocznie. Czasem uczysz się czegoś o sobie, zanim cokolwiek osiągniesz. A jednak system SMART każe ci patrzeć na wszystko jak na projekt do zrealizowania. Jakbyś był maszyną, a nie człowiekiem z sercem, z emocjami, z niepewnością.
Pamiętam, jak kiedyś ustaliłem cel: „za pół roku będę w idealnej formie, będę wstawał o 5:00, biegał codziennie, czytał godzinę dziennie, rozwijał się, działał, cisnął”. Brzmiało świetnie. Tylko że po tygodniu byłem wykończony. Nie dlatego, że nie potrafiłem, ale dlatego, że zapomniałem po co. Wpadłem w pułapkę doskonałości. Chciałem być idealny, nie prawdziwy. I wtedy zrozumiałem, że SMART to nie zawsze mądrość – czasem to tylko gorset, który odbiera oddech.
Nie mówię, że cele są złe. Wręcz przeciwnie. Marzenia są jak gwiazdy – nie po to, by je złapać, ale by wiedzieć, dokąd iść. Problem zaczyna się wtedy, gdy pozwalamy, by metoda stała się ważniejsza niż człowiek. Bo gdy plan przestaje nas inspirować, a zaczyna przygniatać, wtedy coś jest nie tak. Wtedy potrzebujemy wrócić do siebie.
Dziś już wiem, że nie muszę mieć wszystkiego zaplanowanego. Że nie każda droga musi być prosta. Czasem to, co wydaje się porażką, jest po prostu lekcją. Czasem brak wyniku to nie klęska, tylko sygnał, że potrzebuję zmiany kierunku. Nie jestem robotem od realizowania punktów. Jestem człowiekiem, który szuka sensu, emocji, prawdziwego życia.
To dlatego uważam, że cele SMART nie zawsze działają. Bo zakładają, że człowiek wie dokładnie, czego chce. A prawda jest taka, że często nie wiemy. Często dopiero po drodze odkrywamy, czego naprawdę potrzebujemy. Cele SMART każą ci mieć jasny punkt docelowy, ale życie nie jest prostą linią. Życie to fale, zakręty, niespodziewane skrzyżowania. I jeśli zbyt mocno skupisz się na jednym celu, możesz przegapić coś o wiele piękniejszego, co czeka tuż obok.
Być może twoje „dlaczego” jest ważniejsze niż twoje „co” i „kiedy”. Może ważniejsze od tego, by zaplanować, jest po prostu czuć, że idziesz w dobrą stronę. Bo gdy masz ogień w sercu, to nawet jeśli potkniesz się dziesięć razy, wstaniesz jedenasty. Ale jeśli działasz tylko dlatego, że tak mówi plan – wypalisz się.
Zauważyłem też, że kiedy za bardzo trzymam się zasad SMART, zaczynam bać się porażki. Bo co, jeśli nie osiągnę? Co, jeśli nie zmierzę postępu? Co, jeśli nie zdążę do wyznaczonego terminu? A przecież porażka to część drogi. To dzięki niej dojrzewam, uczę się, nabieram pokory. Czasem największy sukces przychodzi wtedy, gdy odpuszczam kontrolę.
Dziś nie planuję tak jak kiedyś. Teraz zamiast pisać „muszę”, pytam siebie „co mnie porusza?”. Zamiast mierzyć efekty w liczbach, pytam: „czy czuję, że żyję?”. Bo nie chcę już tylko osiągać – chcę doświadczać. Nie chcę tylko wygrywać – chcę rozumieć. Chcę czuć, że to, co robię, ma sens.
Może właśnie w tym tkwi tajemnica – w zaufaniu. W tym, by zaufać sobie bardziej niż kartce papieru. W tym, by pozwolić sobie na spontaniczność, na zmianę, na błąd. Bo życie to nie projekt – to podróż. I nie każda podróż musi mieć dokładnie określony cel. Czasem wystarczy wiedzieć, że idziesz w kierunku światła.
Kiedyś wierzyłem, że sukces to efekt precyzyjnego planu. Teraz wiem, że to rezultat odwagi. Odwagi, by zaczynać mimo strachu, mimo niepewności, mimo braku gwarancji. Bo największe rzeczy, jakie w życiu zrobiłem, nie były SMART. Były szalone, spontaniczne, niepewne. A jednak to właśnie one dały mi najwięcej sensu.
Jeśli więc czujesz, że utknąłeś, że twoje cele cię przygniatają, zatrzymaj się. Zrób głęboki oddech. Przypomnij sobie, dlaczego w ogóle zacząłeś. Może twoim celem nie jest kolejny punkt do odhaczenia, ale powrót do siebie. Może nie musisz być idealny – wystarczy, że będziesz prawdziwy.
Nie bój się zrezygnować z planu, który już nie działa. To nie porażka. To dowód, że słuchasz siebie. Że wybierasz autentyczność ponad perfekcję. Bo życie nie jest testem do zaliczenia. Życie to rozmowa z samym sobą, z każdym dniem, z każdym oddechem.
I kiedy pozwolisz sobie odpuścić te wszystkie tabele i harmonogramy, odkryjesz coś niezwykłego. Odkryjesz, że prawdziwa motywacja nie pochodzi z zewnątrz, z metody, z planu. Ona płynie z wnętrza. Z pragnienia, które pali się w tobie. Z wizji, która nie potrzebuje być SMART, żeby być prawdziwa.
Bo w końcu nie chodzi o to, żeby mieć idealnie zaplanowane życie. Chodzi o to, żeby żyć. Żeby czuć, żeby próbować, żeby upadać i wstawać. Chodzi o to, żebyś każdego dnia mógł powiedzieć: „jestem w drodze i to ma sens”.
A jeśli ktoś powie ci, że twój cel nie jest SMART, uśmiechnij się. Bo może właśnie dlatego jest piękny. Bo jest twój. Bo jest żywy. Bo jest prawdziwy.

Dodaj komentarz